czwartek, 28 lutego 2013

Wiosna idzie, czas na oczyszczanie!

Jako, że małymi kroczkami, niepewnie, nieco zawstydzona, zbliża się wiosna, pora powoli przerzucać się na lżejsze, wiosenne jedzenie, by oczyścić organizm z nazbieranych - mimo wszystko - toksyn i zbędnych substancji. To bardzo ważne dla zachowania dobrej kondycji i zdrowych organów, aby jeść takie rzeczy, lub stosować takie suplementy naturalne, które pomogą pozbyć się złych, niekorzystnych i niebezpiecznych substancji.

Cóż, najlepiej zrobić sobie kilkudniową "terapię oczyszczającą", jak zwykłem to nazywać. Do tego celu najdogodniejsza będzie zapewne dieta kapuściana, doskonała na oczyszczanie organizmu. W największym uproszczeniu, jemy tylko kapustę - pod najróżniejszymi postaciami, ale tylko kapustę. Dzienna ilość nie jest ograniczona, ale wiadomo, że najrozsądniej jest jeść ją w porcjach rozsądnych, nieprzekraczających normalnych posiłków. Ja osobiście najbardziej preferuję kiszoną oraz zupę kapuścianą, chociaż zdarza mi się również zabierać bidon z wodą po kapuście i korzystać z niej podczas treningów; nawilża tak samo, a przy okazji dostarcza składników odżywczych i oczyszcza.

Jeśli ktoś nie lubi kapusty, są inne sposoby. Zioła - zielona i czerwona herbata, świetne do kontrolowania złych substancji w organizmie. Ale nie tylko. Doskonałe są różnego rodzaju przyprawy, jak chociażby kurkuma, curry czy mięta; także guarana, oprócz dodawania energii, pomaga organizmowi w oczyszczeniu. Oprócz nich również żurawina wykazuje właściwości oczyszczające. Jeśli nie lubimy mocno doprawionych potraw, możemy skorzystać z bogatego wyboru soków, dzięki którym dostarczymy organizmowi niezbędnych do pozbycia się toksyn składników - graviola, granat, głóg, grejpfrut, aronia, pokrzywa, czarny bez - wszystkie zawierają niezbędne do prawidłowego funkcjonowania naszych systemów filtrujących składniki.

Naszym głównym filtrem są nerki i wątroba, więc to o nie należy dbać szczególnie. Najprostszym sposobem jest oczywiście ograniczanie obciążenia, jakie na nie spada, przez niespożywanie wysokokalorycznych, tłustych produktów, nadużywanie alkoholu tudzież innych substancji rozrywkowych, etc. :) Natomiast nawet wtedy, jeśli stosujemy dietę, ćwiczymy i przestrzegamy reguł zdrowego żywienia, warto wspomóc ich pracę jakimś środkiem pochodzenia naturalnego.

Twarz moją wizytówką, czyli kilka słów o arganowym cudzie z Maroka.

W latach młodzieńczych wielu z nas borykało się z uciążliwym, deprymującym i mocno irytującym problemem, jakim niewątpliwie był trądzik. Niszczył nasze życie socjalne, ograniczał kontakty z płcią przeciwną, wciskał nas w zamkniętą przestrzeń własnej żółwiowej muszli i nie rozstawiał po kątach, niwecząc nadzieje na jakąkolwiek poprawę.

Najgorsze jest to, że rynek oferuje mnóstwo specyfików, które rzekomo miałyby poprawić kondycję naszej cery, ale są tak nafaszerowane chemią, że często przynoszą skutek zupełnie odwrotny, pogarszając jeszcze i tak tragiczną sytuację... Pamiętam, za "moich czasów" w ogóle rzadkością były jakiekolwiek środki mogące rozprawić się z tą młodzieńczą przypadłością, leczyło się to zatem sposobami mało konwencjonalnymi, których skuteczność także pozostawiała wiele do życzenia :)

Mniej więcej w tamtym okresie moja ciotka, której udało się jakimś cudem wyjechać za granicę, przywiozła mi z Południa coś, co do dzisiaj wspominam bardzo dobrze - olej arganowy. Był to jakiś nieznany nam specyfik z Maroko, którego "cudowne" właściwości miały rzekomo bardzo wspomagać leczenie chorób skóry. Rad nie rad, zacząłem codziennie wcierać gęstą ciesz w pyszczydło, chociaż nadzieja opuściła mnie już dawno. I wiecie co się stało...?

Dzisiaj mogę pochwalić się cerą niemalże idealną. I w dużej mierze jest to zasługa tego tajemniczego, żółtego płynu z dalekiego kraju. Co ciekawe, olej arganowy powraca dzisiaj do łask, ponownie stając się remedium na problemy skórne. To dobrze, bo naprawdę warto z niego skorzystać. Postanowiłem powrócić do starej tradycji i kupić sobie buteleczkę tego cuda, by nieco zwiększyć wilgotność skóry i poprawić jej ogólną kondycję. Dziarskim krokiem poszedłem więc do najbliższej drogerii pewnej znanej marki (wiem, wiem, mało to alternatywne, ale już mówiłem - nie jestem ortodoksyjny) w poszukiwaniu naturalnego olejku. Niestety, niemiła niespodzianka - nie ma takiego. Są kremy na bazie OA, są maści, żele, cuda na kiju, ale nie ma nic, co nie byłoby chemicznie przetworzone czy wzmocnione. Smutek.

Obszedłem kilka różnych punktów, w tym kilka aptek - nic. Trochę się zdziwiłem, bo to przecież bardzo fajna rzecz, zwłaszcza, kiedy jest w pełni naturalna. No ale trudno, wróciłem do domu, usiadłem do czegoś tam i zupełnie o tym zapomniałem. Jedząc wieczorny posiłek sięgnąłem po moje nowe nabytki, czyli zieloną herbatę w pigułkach i witaminę D i z ciekawości postanowiłem zajrzeć na stronę świeżo odkrytego sklepu - Naturala.pl - a nóż widelec mają tam olej arganowy w rozsądnej formie.

Ha! Nie zawiodłem się. Rzeczywiście, od razu w oczy rzuciło mi się zdjęcie inne, niż wszystkich produktów - złocisty płyt w przezroczystej buteleczce. Czytam: olej arganowy. Wchodzę w opis produktu - wszystko naturalnie, bez chemicznych zagęszczaczy, wspomagaczy, procesów i innych bajerów. Olej z tłoczenia bezpośredniego, drogi, ale warty swojej ceny. Zamówiłem jedną buteleczkę i zobaczymy, jak się sprawdzi...

środa, 27 lutego 2013

Jak się odchudzać, żeby schudnąć? - cz.2

W poprzedniej części opisałem początek mojej przygody z odchudzaniem, zatem pora na dalsze wspominki. Obok anielskiej cierpliwości i odrobiny kulinarnej wyobraźni, istotnym elementem skutecznej kuracji odchudzającej jest niewątpliwie aktywność fizyczna. Tak, wiem, kiedy znaleźć na to czas, człowiek zmęczony, etc, etc. - też tak sobie mówiłem. Ale okazało się, że przy odrobinie kreatywnego zarządzania czasem, wszystko jest możliwe.

Przestałem odkładać wszystko na ostatnią chwilę, co znacząco zwiększyło nie tylko moją wydajność w pracy, ale dało mi kilka dodatkowych godzin niemalże każdego popołudnia. Zdobyłem karnet na basen i rozpocząłem moją przygodę z poprawianiem kondycji. A nie było łatwo - wyobraźcie sobie 100 kg wagi próbujące przepłynąć kilka basenów kraulem :) Myślałem, że pójdę na dno, niczym Titanic. Jednak jakoś się udało, do dzisiaj nie wiem, ile w tym szczęścia, a ile samozaparcia.

Chociaż pierwsze tygodnie były ciężkie, pokochałem sport. Zacząłem regularnie biegać i jeździć na rowerze, co doskonale zastąpiło mi nudny basen. Tutaj mogłem codziennie zmieniać trasy, dowolnie je wydłużać i urozmaicać tak, by nie stały się monotonne. Zauważyłem też ciekawą, napawającą optymizmem rzecz - zacząłem czuć się o wiele lepiej, ale co ważniejsze - zgubiłem pierwszy tłuszczyk i zszedłem na 95 kg. Cóż, to wciąż było dużo, ale widziałem efekty. A to niesamowicie ważne, bo motywuje do dalszego działania.

Dzisiaj nie tylko biegam i jeżdżę na rowerze, ale również gram w koszykówkę, squasha, spotykam się ze znajomymi na piłkę nożną, a latem uciekam nad morze zażywać kitesurfingu. Wszędzie i zawsze towarzyszą mi pyszne koktajle z owoców i warzyw, bo po tylu latach, nie muszę już ściśle trzymać się li tylko określonej diety. Czasami zdarzy mi się nawet sięgnąć po napój energetyczny, nie stronię również od łakoci, ale wszystko w granicach rozsądku, no i nie za często.

Każdemu początkującemu "odchudzaczowi" radzę wybrać taki rodzaj aktywności fizycznej, który pozwoli mu płynnie wejść w świat sportu - pływanie czy bieganie może być dobrym rozwiązaniem, ponieważ można się w nie powoli wdrażać, co istotne - samodzielnie. Potem już idzie z górki...

Ekologia ekologią... rozsądek głupcze!

Wczorajszy wieczór spędziłem na dyskusji odnośnie ekologii. Za partnerów miałem kilku znajomych, w tym dwóch zapalonych ekologów. Fanatyków, których opinia publiczna zwykła nazywać ekofaszystami. Cóż, zazwyczaj broniłem ich, mając na uwadze swoje własne poglądy, jednak wczorajsza debata - czy raczej kłótnia - dała mi do myślenia...

Nie jestem ortodoksyjnym ekologiem. Korzystam ze smartfonów, jeżdżę samochodem (chociaż staram się ograniczać zużycie paliwa do absolutnego minimum), czasami nawet otworzę lodówkę, z której wylatuje wtedy śmiercionośny freon... W każdym razie, wieczorna rozmowa zeszła na tematy elektrowni atomowych. I zaczęło się...

Jako absolwent ochrony środowiska, muszę podkreślić to z całą stanowczością - energia jądrowa, jakby nie była niebezpieczna w SKRAJNYCH sytuacjach, jest przyszłością i jedyną alternatywą, jeśli nie chcemy skończyć próbując zagotować wodę w czajniku na baterie słoneczne, co zajmie nam mniej więcej rok. Oczywiście, wszystkie odnawialne źródła energii mają rację bytu, jeżeli są wykorzystywane jako środki pomocnicze, ale nie główne. Jedynym wyjątkiem są może elektrownie wodne, ale morskie mogą mieć jedynie niektóre państwa, natomiast rzeczne, w większości przypadków faktycznie znacząco zagrażają faunie i florze. Co zatem pozostaje? Ogniwa słoneczne? Jako źródło dodatkowe, jasne. Elektrownie wiatrowe? Po pierwsze, strasznie hałasują, po drugie zabijają ptaki, po trzecie, wbrew pozorom, są całkiem niebezpieczne.

Zatem pozostają elektrownie jądrowe. Zapewniam, że Matka Natura mniej ucierpi od wydobywających się z ich wielkich kominów kłębów pary wodnej, niż od smogu samochodowego i efektu spalania węgla w Bełchatowie. Tak, tak, te ogromne, przerażające obłoki snujące się nad cyklopowymi kominami, to nic innego, jak para wodna, chociaż moi wczorajsi rozmówcy usilnie próbowali mi wmówić, że to efekt rozszczepiania uranu i że są to absolutnie trujące opary radioaktywne... Ręce opadają.

To tyle na szybko z rana, wieczorem co nieco o zdrowej diecie.

Slava!

wtorek, 26 lutego 2013

Jak się odchudzać, żeby schudnąć? - cz. 1

Zgodnie z obietnicą, pora na coś o odchudzaniu i zdrowym odżywianiu. Prowadzę taki styl życia od wielu lat i dobrze na tym wychodzę, utrzymując stałą wagę oraz dbając o kondycje organizmu. Ale nie zawsze było kolorowo - bywały chwile zwątpienia, myśli o porzuceniu tego wszystkiego i powrocie do niezbyt zorganizowanego żywieniowo, niezdrowego życia. Na szczęście przetrwałem wszystko i dzisiaj mogę podzielić się swoimi doświadczeniami.

Nie zawsze odżywiałem się tak, jak teraz. Dawno temu zajadałem się fastfoodami i szybkimi, acz okazałymi daniami na mieście, bo nigdy nie mogłem zagospodarować sobie czasu, by zacząć jeść normalnie. Ale kiedy wskazówka łazienkowej wagi dobijała do 100 kg (co przy moim wzroście - 176 cm - było dosyć zatrważające), postanowiłem zerwać z nawykami i zmienić wszystko w swoim życiu.

Zacząłem więc interesować się tą tematyką, odwiedzać fora, czytać gazety, poradniki, książki, ale generalnie rzecz biorąc, wszędzie znajdowałem jedną konkluzję - najważniejsze w odchudzaniu jest zbilansowanie posiłków i ich odpowiednie rozłożenie w czasie. Nie jest to rzecz łatwa, ani przyjemna - przynajmniej na początku. Zawsze musiałem być dzień do przodu, wyprzedzać czas o krok, żeby przygotować posiłki na następny dzień. O ile ze śniadaniem radziłem sobie na bieżąco, o tyle obiad, podwieczorek i kolację musiałem mieć gotowe, ze względu na nieregularne, czasami bardzo długie godziny pracy.

Ale podjąłem wyzwanie, przyrządzając dosyć monotonne i nudne potrawy z warzyw i gotowanego mięsa kurczaka, które to składniki kojarzyły mi się z większością diet, o jakich wówczas czytałem. Niestety, okazało się, że tego typu dobór jedzenia nie był zbyt fortunny, bo szybko poczułem znużenie i znudzenie moją nową "dietą"... Na szczęście kilkoro moich znajomych z pracy już stosowało diety, dlatego zwróciłem się do nich o pomoc. Doradzili mi, że dieta nie musi opierać się - jak błędnie sądziłem - na jednym i tylko jednym gatunku jedzenia, ale na różnych, za to przyrządzonych w określony sposób.

Zmieniłem potrawy i jakoś ruszyło - było mi z tym nawet całkiem nieźle, szybko zacząłem odczuwać różnicę w samopoczuciu, nie czułem się ociężały i wiecznie zmęczony. Jednak dieta to nie wszystko - ważne są jeszcze ćwiczenia. Ale o tych w następnym poście.

Z perspektywy czasu, co jest najważniejsze podczas przechodzenia na dietę? Wytrwałość i pomysłowość. Pierwsza będzie potrzebna, żeby cierpliwie wytrzymać męczące początki, ale także po to, by doczekać realnych efektów. A pomysłowość, jak to w życiu - żeby nie było monotonnie :)

Witamina D3 i zielona herbata - jak, po co, dlaczego?

W poprzednim poście opisałem, że w znalezionym na Woli sklepie zakupiłem dwa suplementy diety, a mianowicie witaminę D3 oraz ekstrakt z zielonej herbaty. Nadmieniłem pokrótce, czemu akurat te dwa produkty mnie zainteresowały, ale z zawodowego obowiązku muszę rozpisać się o nich nieco więcej, żeby przybliżyć ich znaczenie dla zdrowia i dobrego funkcjonowania organizmu.

Witamina D, generalnie rzecz biorąc, wytwarzana jest przez organizm samoistnie - konkretnie, skóra wytwarza ją podczas kontaktu ze słońcem. Niestety, żyjemy w strefie klimatycznej uniemożliwiającej wytworzenie wystarczających ilości tej substancji, zatem należy uzupełniać ją zewnętrznie. W odpowiednich ilościach, witamina D odpowiada za utrzymanie w dobrej kondycji układu kostnego, immunologicznego, nerwowego i krążeniowego. Nie będę rozpisywał się tutaj o chemicznych właściwościach wit. D, bo nie o to chodzi, dość powiedzieć, że jej niedobór może prowadzić do wielu poważnych zaburzeń, tak u dzieci, jak i u dorosłych, żeby wymienić tylko osteoporozę, ogólne osłabienie, choroby skóry i zmniejszenie odporności.

Oczywiście nie można również przesadzać - nadmiar naszej przyjaciółki D może powodować ciężkie nudności, wymioty i biegunkę, na szczęście ciężko ją przedawkować, ponieważ organizm potrafi sam powstrzymać jej przyswajanie i produkcję. Przy zwykłej diecie jest właściwie niemożliwe przyjęcie zbyt dużej dawki witaminy D, jednak osoby cierpiące na gruźlicę czy sarkoidozę mogą odczuwać skutki przedawkowania nawet przy małych, nieprzekraczających dziennego zapotrzebowania dawkach.

Jeśli zaś chodzi o zieloną herbatę, to jej właściwości są nieco bardziej przyziemne - ot, przyspiesza spalanie tłuszczu i po to się ją zażywa. Podobno regularne spożywanie zielonej herbaty przyspiesza metabolizm aż o 17%, a więc całkiem niezły wynik. W moim przypadku problem polega na tym, że nie jestem w stanie jej przełknąć, bo mi najzwyczajniej w świecie nie smakuje. Dlatego zdecydowałem się na ekstrakt w postaci kapsułek, które spokojnie mogę dołączać do posiłku. Poza tym, żeby pić zieloną herbatę, należałoby parzyć ją zgodnie z rytuałem, by nie umniejszać jej szlachetności, a na to nie mam zbytnio czasu.... :)

poniedziałek, 25 lutego 2013

Wycieczka po suplementy... cz. 3

No dobrze, wiemy już, gdzie jest sklep, pora dowiedzieć się, co oferuje. Przejrzeliśmy katalog internetowy, tzn. asortyment na stronie, no i muszę przyznać, że jest dobrze. Faktycznie, szeroki wybór najróżniejszych specyfików, wszystkie pochodzenia naturalnego, jedne mniej, inne bardziej ciekawe, ale miejsce na pewno warte odwiedzenia. Czy raczej strona, bo wygodniej: www.naturala.pl.

Bardzo spodobał mi się pomysł z rozłożeniem produktów na kategorie - dzięki temu ktoś taki, jak ja, kto poszukuje czegoś przeznaczonego w określonym celu, może łatwo i szybko znaleźć wszystkie produkty z danego działu. Wygodne i proste.

Całkiem pięknie prezentuje się szeroka gama asortymentu, jaką oferuje Naturala. Mnie osobiście najbardziej interesowało odchudzanie, ponieważ chcę zażywać naturalne składniki pomagające mi utrzymać wagę. Przejrzałem je pobieżnie na miejscu, zdecydowałem się na witaminę D3 i ekstrakt z zielonej herbaty - bez ryzyka, w myśl zasady "wiem, co biorę". Cenowo bez zarzutów, myślałem, że tego typu produkty są nieco droższe, a tu miłe zaskoczenie. Witamina D3 ma, co prawda, największy wpływ na układ kostny, ale mnie interesuje jej działanie w kwestii regulacji poziomu cukru, bardzo istotne podczas diety. Podobnie jest z zieloną herbatą, która - oprócz poprawiania układu odpornościowego - zawiera sporo antyutleniaczy, no i przyspiesza przemianę materii. Na początek starczy, chociaż czuję, że nie raz jeszcze zrobię zakupy w tym sklepie - głównie przez wzgląd na rozsądne ceny.

Poniżej wrzucam zdjęcia produktów wzięte z oficjalnego katalogu ich producenta:


Wycieczka po suplementy... cz. 2

Wczoraj nie miałem czasu, więc nadrobię zaległości i dokończę naszą przygodę z szukaniem sklepu. Kiedy spotkaliśmy sympatyczną Panią (pozdrawiam!), okazało się, że wie Ona co nieco o sklepach z naturalnymi produktami. Ale, w przeciwieństwie do nas, nie wyruszyła ot tak sobie, by sprawdzić z nudów, czy można znaleźć tego typu miejsce spacerując po mieście, ale wędrowała do konkretnego sklepu.

Pech chciał, że nie była z Warszawy i nie bardzo orientowała się w ulicach, więc krążyła po Woli w poszukiwaniu Skierniewickiej. Cóż, my również nie jesteśmy varsavianistami, ale na szczęście mamy smartfony :) Wrzuciliśmy zatem nazwę ulicy w Google Maps i już po chwili przedzieraliśmy się przez nieodśnieżone chodniki w kierunku Kasprzaka, z której to odchodziła krótka, łącząca dwie duże trasy (Kasprzaka i Wolską) uliczka.

Pani była nieźle zorientowana w asortymencie sklepu, szkoda tylko, że nie zapisała sobie dokładnego adresu... W każdym razie żywo perorowała, że można tam dostać najróżniejsze, w pełni naturalne suplementy diety, soki, herbatki, zioła, maści, kremy i sami bogowie wiedzą, co jeszcze. Świetnie, tylko krążymy po Skierniewickiej, a sklepu jak nie było, tak nie ma...

Lekko podirytowany wklepałem w wyszukiwarce frazę zawierającą kluczowe słowa, czego efektem było kilka wyników, w tym adres Skierniewicka 16/20. Sklep miał się nazywać Naturala. Wszystko super, tylko gdzie jest numer 16/20...? Po kilku minutach poszukiwań odkryliśmy, że to ogromny budynek na rogu Skierniewickiej i Siedmiogrodzkiej, onegdaj należący bodajże do Cefarmu.

Weszliśmy w bramę (która znajduje się od strony Siedmiogrodzkiej) i nastąpiła kolejna konsternacja - podwórze wygląda, niczym obrazek z przedwojennej fabryki. Ale szybko zlustrowaliśmy otoczenie, natrafiając na zakład wulkanizacyjny, sklep ze sprzętem do paintballa, salon meblowy i niepozorny sklepik ukryty w rogu platformy towarowej.

Stwierdziliśmy, że to chyba to. Na drzwiach, wśród mnóstwa kartek z nazwami, widniała również znana już Naturala, zatem dziarsko wkroczyliśmy do środka i... lekka konsternacja. Puste półki, skórzana kanapa i laptop. Po chwili zjawił się miły młodzieniec, pytając, jak może nam pomóc. Powiedzieliśmy, czego szukamy, okazało się, że to tutaj, niestety my - w przeciwieństwie do naszej Towarzyszki, która już wymieniała wszystkie produkty, których zapragnęła - nie mieliśmy bladego pojęcia, co możemy tu znaleźć. Wtedy z pomocą przyszedł ów samotny laptop, pozwalając nam zapoznać się z ofertą sklepu. A było się z czym zapoznawać...

C.D.N.

niedziela, 24 lutego 2013

Wycieczka po suplementy.. cz.1

Zdrowy tryb życia pozwolił mi odkryć na nowo radość z każdego dnia. Dużo ćwiczę, biegam, jeżdżę na rowerze, jestem fanem jogi i medytacji, uwielbiam jednak odkrywać coraz to nowe ścieżki czerpania z natury pełnymi garściami. Jakiś czas temu zainteresowałem się pochodzącymi z naturalnych źródeł suplementami diety - choć od wielu lat preferuję zdrową, pozbawioną sztucznych składników dietę, jestem jednocześnie świadomy, że może nie dostarczać ona wszystkich niezbędnych składników. Uzupełniam je więc różnego rodzaju koktajlami (tylko ze świeżych, zdrowych warzyw i owoców, naturalnych jogurtów lub mleka), od czasu do czasu zjem gotowane lub pieczone mięso, bez tłuszczu, sosu ani niczego w tym stylu. Życie zgodnie z naturą nie wyklucza jedzenia mięsa - wszakże nasi przodkowie żywili się wszystkim, co dały im leśne ostępy i mateczniki, oraz co sami wyhodowali. Ja, co prawda, własnej hodowli kurczaków czy świnek nie mam, jednak wybieram mięso atestowane i z pewnych źródeł - mam kilku zaprzyjaźnionych hodowców, których jestem pewien i oni dostarczają mi te właśnie elementy pożywienia.

Ale nie o hodowli trzody miał być ten post... Dzisiaj wybrałem się ze znajomym w poszukiwaniu miejsca, w którym moglibyśmy zaopatrzyć się w dobre, w pełni naturalne substytuty dostępnej w każdym sklepie sportowym chemii. Plan był prosty - szukamy sklepu sprzedającego suplementy, ale nie żadne odżywki czy inne "cudowne" preparaty pochodzenia co najmniej wątpliwego, bo nie chcemy mieć napuchniętych mięśni i problemów z najbardziej męską częścią ciała :) Poza tym nie jesteśmy kulturystami, tylko po prostu staramy się zdrowo żyć, więc odpowiednia dieta jest dla nas priorytetem.

Spotkaliśmy się o 12 w centrum (ja mieszkam w okolicach Warszawy, mój znajomy na Młocinach) i rozpoczęliśmy poszukiwania. Pobieżnie przejrzeliśmy w internecie kilka miejsc, ale żadne nie przykuło naszej uwagi, więc postanowiliśmy po prostu przejść się (także dla zdrowia) i porozglądać tu i ówdzie, czy można gdzieś znaleźć coś ciekawego. Na początku obraliśmy za cel kierunek na Ochotę, licząc, że w licznych uliczkach i meandrach Centrum-Woli-Ochoty uda nam się znaleźć chociaż jeden sklep oferujący zdrowe substytuty diety.

Nawet nie wiem, jakim cudem trafiliśmy do Złotych Tarasów, ale podejrzewam, że po prostu padliśmy ofiarą naturalnego odruchu każdego mijającego ten szkaradny budynek. Żeby nie było - nie mam nic przeciwko centrum handlowemu, do którego ludzie mogą iść w wolnym czasie, obejrzeć film w kinie czy poszperać w ciuchach, nie bojkotowałem ich i nie zamierzam. Ale ten budynek jest po prostu brzydki. Nieważne, to nie blog architektoniczny - chociaż o ekologicznej zabudowie również kiedyś napiszę. W każdym razie trafiliśmy tam i jedyne, co odkryliśmy, to pełen chemicznych wzmacniaczy sklep z odżywkami.

Idziemy dalej i ciągle nic. Trochę zimno, ale jesteśmy dobrze zahartowani, więc spokojnie przedzieramy się przez nieodśnieżone chodniki. Ani się obejrzeliśmy, jesteśmy obok IPN. I wciąż nic. Zero, null, żadnego sklepu dla ludzi szukających czegokolwiek naturalnego... Wtedy stało się coś, na czego wspomnienie wciąż się śmieję - podeszła do nas Pani, na oko 40-kilka lat i spytała, czy nie wiemy, gdzie tu jest sklep z naturalną żywnością. Popatrzyliśmy po sobie i wybuchnęliśmy śmiechem. Pani nieco zdezorientowania i oburzona, ale kiedy wyjaśniliśmy Jej powód naszego rozbawienia, sama zaczęła się śmiać. Powiedziała nam, że słyszała o jakimś niewielkim punkcie na Woli, w którym można przebierać w szerokim wyborze żywności naturalnej (tak to określała), ale nie może go znaleźć. Zaczęliśmy więc szukać razem...

A czy znaleźliśmy i co z tego wynikło - jutro! :)

Slava!


sobota, 23 lutego 2013

GMO, roślinne mutanty i naturalne składniki, czyli czemu jestem tu, gdzie jestem...

O modyfikowanych genetycznie organizmach - GMO - słyszeli już chyba wszyscy. Zwłaszcza teraz, kiedy niedawno wybuchła wielka chryja o to, że polski rząd nie chce zakazać uprawy modyfikowanych genetycznie roślin. Cóż... Sam nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Mam na myśli protesty, nie same modyfikacje. Jeśli mam być brutalnie szczery, to śmieszy mnie to niezmiernie, że polskie społeczeństwo (w tym wszyscy super-fajni celebryci i inne twory popkultury) nagle zorientowało się, iż spożywa zmutowane rośliny. Serio? Niesamowite. Przypomnę jedynie, że GMO opracowano w latach 70. XX wieku, a pierwszy raz zastosowano w pomidorach hodowanych w Stanach przez firmę FavrSavr. 40 lat temu. Ludzie, spóźniliście się prawie pół wieku!

Ale nie o tym chciałem. To znaczy o tym też, jednak głównie o czymś innym. Swojego czasu mocno interesowałem się tematyką GMO i sporo o tym czytałem, miałem również przyjemność wizytacji pewnych placówek, zajmujących się modyfikacjami genotypów. Piszę "przyjemność", bo przecież tego typu procesy mają zastosowanie nie tylko negatywne. Pamiętajmy, że oprócz wykorzystywania zmian genetycznych do hodowli coraz to wytrzymalszych roślin, ratuje się nimi życie. Badania nad leczeniem raka, chorób zakaźnych i dziedzicznych prowadzi się właśnie na bazie - nazywajmy to w uproszczeniu - GMO.

Jeśli chodzi o modyfikowane rośliny, to oczywiście nie tknąłbym tego kijem i do ręki nie wziął, chociażby dlatego, że jest to występowanie przeciwko naturze. Powiecie - hipokryta - no bo jak to, modyfikacja komórek zwierzęcych tak, a roślin nie? Owszem. Badania mające na celu ratowanie ludzi, to zupełnie inna bajka, niż zmienianie roślin w odporne na wszystko mutanty tylko po to, żeby mogły dojrzewać na sklepowych półkach, a nie plantacjach. Nastawienie na zysk i produkcję nie przeszkadza mi ideologicznie w kwestii fabryki samochodów, ale nie hodowli warzyw, którymi karmi się później nieświadomych ludzi.

Generalnie chodzi o ogólne podwyższenie "siły" roślinnego organizmu. W rzeczywistości, robi się po prostu wynaturzone hybrydy, potrafiące miesiącami utrzymywać "świeżość", odporne na pestycydy, bakterie i wirusy, a więc nienaturalne. Wszystkie mrzonki rozsiewane przez międzynarodowe organizacje, jakoby rozwój GMO miał być skutecznym remedium na problem głodu na świecie są...no, mrzonkami. Stek bzdur i pięknych sloganów, napychających kieszenie koncernów agrochemicznych.

Dlatego warto zastanowić się, czy nie lepiej wydać więcej pieniędzy, ale kupić coś zdrowego, niż faszerować się tymi warzywno- i owocopodobnymi świństwami. Są sklepy ze zdrową żywnością, w których można kupić produkty niemodyfikowane, droższe, bo droższe, ale zdrowe.

Pomyślcie o tym. W następnym poście opowiem, jak odnalazłem Matkę Naturę w internecie.

Slava!

piątek, 22 lutego 2013

Kilka słów na początek...

Witajcie! Kim jest i czym się zajmuję możecie przeczytać w moim profilu. Postanowiłem rozpocząć tego bloga, ponieważ jestem zatrwożony, patrząc dookoła - wszędzie widzę sztuczne, chemiczne twory... Media faszerują nas reklamami produktów, których jakość i sposób wykonania pozostawia wiele do życzenia. Zachęca się nas do używania kosmetyków produkowanych ze związków chemicznych, często mogących wyrządzić szkody naszej skórze. Jeśli czujemy się źle, jedynym remedium muszą być przyjmowane w dużych ilościach lekarstwa produkowane w koncernach farmaceutycznych. Na każdą dolegliwość jest już odpowiedni proszek - wystarczy go łyknąć i po sprawie. Naprawdę...?

Studiując biologię i ochronę środowiska zrozumiałem, jak wiele niepokojących procesów dzieje się dookoła nas. O wielu rzeczach nie wiemy, lub nie chcemy wiedzieć. Wtedy też zacząłem interesować się tematem szeroko pojętej ekologii - od ochrony zwierząt i aktywnego działania na rzecz ratowania ekosystemów, przez żywność, środki lecznicze i ubrania pochodzące z naturalnych produktów, aż po dawny druidyzm i efektywne wykorzystanie dostępnych powszechnie ziół i przypraw do wspomagania własnego organizmu.

Długo zastanawiałem się nad założeniem bloga, na którym mógłbym dzielić się zdobytą wiedzą, doradzać, pomagać i ukierunkowywać tych, dla których Matka Natura to coś więcej, niż piękny frazes. Chciałbym, by informacje tu zawarte stały się dla Was pomocą i pewnego rodzaju wskazówką, co zrobić, by żyć zdrowo i bezpiecznie. Będziemy tu rozmawiali o kwestiach naturalnego żywienia, o tym, gdzie można znaleźć pochodzące z naturalnych źródeł produkty, o palących kwestiach dotyczących ekologii i ochrony środowiska, ale również dyskutować na wszelkie inne tematy związane z życiem zgodnie z naturą.

Slava!