sobota, 23 lutego 2013

GMO, roślinne mutanty i naturalne składniki, czyli czemu jestem tu, gdzie jestem...

O modyfikowanych genetycznie organizmach - GMO - słyszeli już chyba wszyscy. Zwłaszcza teraz, kiedy niedawno wybuchła wielka chryja o to, że polski rząd nie chce zakazać uprawy modyfikowanych genetycznie roślin. Cóż... Sam nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Mam na myśli protesty, nie same modyfikacje. Jeśli mam być brutalnie szczery, to śmieszy mnie to niezmiernie, że polskie społeczeństwo (w tym wszyscy super-fajni celebryci i inne twory popkultury) nagle zorientowało się, iż spożywa zmutowane rośliny. Serio? Niesamowite. Przypomnę jedynie, że GMO opracowano w latach 70. XX wieku, a pierwszy raz zastosowano w pomidorach hodowanych w Stanach przez firmę FavrSavr. 40 lat temu. Ludzie, spóźniliście się prawie pół wieku!

Ale nie o tym chciałem. To znaczy o tym też, jednak głównie o czymś innym. Swojego czasu mocno interesowałem się tematyką GMO i sporo o tym czytałem, miałem również przyjemność wizytacji pewnych placówek, zajmujących się modyfikacjami genotypów. Piszę "przyjemność", bo przecież tego typu procesy mają zastosowanie nie tylko negatywne. Pamiętajmy, że oprócz wykorzystywania zmian genetycznych do hodowli coraz to wytrzymalszych roślin, ratuje się nimi życie. Badania nad leczeniem raka, chorób zakaźnych i dziedzicznych prowadzi się właśnie na bazie - nazywajmy to w uproszczeniu - GMO.

Jeśli chodzi o modyfikowane rośliny, to oczywiście nie tknąłbym tego kijem i do ręki nie wziął, chociażby dlatego, że jest to występowanie przeciwko naturze. Powiecie - hipokryta - no bo jak to, modyfikacja komórek zwierzęcych tak, a roślin nie? Owszem. Badania mające na celu ratowanie ludzi, to zupełnie inna bajka, niż zmienianie roślin w odporne na wszystko mutanty tylko po to, żeby mogły dojrzewać na sklepowych półkach, a nie plantacjach. Nastawienie na zysk i produkcję nie przeszkadza mi ideologicznie w kwestii fabryki samochodów, ale nie hodowli warzyw, którymi karmi się później nieświadomych ludzi.

Generalnie chodzi o ogólne podwyższenie "siły" roślinnego organizmu. W rzeczywistości, robi się po prostu wynaturzone hybrydy, potrafiące miesiącami utrzymywać "świeżość", odporne na pestycydy, bakterie i wirusy, a więc nienaturalne. Wszystkie mrzonki rozsiewane przez międzynarodowe organizacje, jakoby rozwój GMO miał być skutecznym remedium na problem głodu na świecie są...no, mrzonkami. Stek bzdur i pięknych sloganów, napychających kieszenie koncernów agrochemicznych.

Dlatego warto zastanowić się, czy nie lepiej wydać więcej pieniędzy, ale kupić coś zdrowego, niż faszerować się tymi warzywno- i owocopodobnymi świństwami. Są sklepy ze zdrową żywnością, w których można kupić produkty niemodyfikowane, droższe, bo droższe, ale zdrowe.

Pomyślcie o tym. W następnym poście opowiem, jak odnalazłem Matkę Naturę w internecie.

Slava!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz